Tradycyjnym zakończeniem roku i rozpoczęciem nowego dla większości z nas jest podsumowanie 12 ostatnich miesięcy, rozmyślania na temat tego co się wydarzyło, a także rachunek rzeczy dobrych i złych. W związku z tym postanowiliśmy zaprosić różne osoby zajmujące się na co dzień hiszpańskim futbolem do wspólnego podsumowania 2015 roku. Zapraszamy do czytania!
Na początku przedstawiamy naszych “gości”:
Leszek Orłowski – dziennikarz tygodnika “Piłka Nożna” oraz ekspert NC+.
Rafał Lebiedziński – Były dziennikarz m.in. Sport.pl i “Przeglądu Sportowego”. Autor cyklu “Życie jak w Madrycie” na portalu weszlo.com, aktualnie mieszkający w Hiszpanii.
Marcin Serocki – Kiedyś specjalista od La Liga, dziś po prostu specjalista. Nie czyta książek sportowych.
Mirosław Wołowiec – współpracownik portalu blaugrana.pl.
Kazimierz Olkowski – redaktor serwisu Getafe Polska (getafepolska.blog.pl) i najprawdopodobniej jedyny w Polsce sympatyk Getafe (z Azulones od 2007 roku).
Michał Ratajczyk – Fan Club „Polscy Fani SD Eibar”.
Aitor Rendaszko – portal athleticbilbao.pl.
Nasi eksperci zostali poproszeni o podsumowanie roku w 5. punktach: niespodzianka roku (drużyna), rozczarowanie roku (drużyna i zawodnik), największy rozwój (zawodnik) oraz mecz roku.
1. Niespodzianka roku (drużyna):
Leszek Orłowski: Eibar. Zasłużenie spadł z ligi, gdyż wiosną skuteczny w pierwszej części sezonu 2014-15 pomysł na grę się wyczerpał. Wydawało się, że przy niskim budżecie tego klubu, nie można zatrudnić odpowiednio dobrych zawodników, by utrzymać się tym razem, wykorzystując karną degradację Elche. Dlatego sądziłem, że w rozgrywkach 2015-16 zespół ten będzie w ogonie tabeli, tym bardziej, że zatrudnił Jose Luisa Mendilibara, który ostatnio raczej burzył niż budował zespoły. Tymczasem Eibar wymienił piłkarzy, znalazł zawodników tanich ale naprawdę dobrych, a Mendilibar odpowiednio ich poukładał. Zespół gra futbol lepszy niż jesienią 2014 roku i tym razem wiosną nie powinien powtórzyć się zeszłoroczny zjazd.
Rafał Lebiedziński: Celta Vigo. 14 budżet w Primera Division, ale jedna z najlepszych drużyn w Hiszpanii. Toto Berizzo nie tylko nie zepsuł pracy swoich poprzedników (Herrery i Luisa Enrique), ale ją ulepszył. Dziś Celta gra wybitnie “bielsowy”, atrakcyjny futbol – pressing na całym boisku, intensywność, szybkie przejścia z obrony do ataku dużą liczbą piłkarzy. Przekonała się o tym choćby wielka Barca, rozbita w Vigo 1:4. Znakiem rozpoznawczym Celty jest tridente – Nolito (lider), Aspas, Orellana, a tylko w 2015 roku po świetnych występach klub opuścili: Santi Mina, Krohn-Dehli i Augusto Fernandez. Duży plus także za promowanie wychowanków.
Marcin Serocki: Deportivo La Coruna – sezon 2014/15 zakończyli w La Liga tylko dzięki uprzejmości Barcelony, która ewidentnie odpuściła i pozwoliła Galisyjczykom zremisować na własnym stadionie. Już kilka miesięcy później podopieczni Victora Sancheza wyrwali punkt w stolicy Katalonii bez taryfy ulgowej. Świetnie zapowiadający się trener i ultraskuteczny Lucas Perez sprawili, że po cichu znów przebąkuje się o SuperDepor. Wiele osób zachwyca się Celtą, ale to właśnie klub z A Corunii bardziej zaskakuje, a dodatkowo okazał się lepszy w derbach Galicji.
Mirosław Wołowiec: Villarreal. Dobra gra w zeszłym sezonie pozwoliła „Żółtej Łodzi Podwodnej” na awans do Ligi Europejskiej. Słowo „dobra” nie oddaje w pełni tego, jak prezentowali się piłkarze tej ekipy w kampanii 14/15. Wedłuig mnie odpowiednie będzie tutaj określenie „nierówna”. Villarreal nie odstawał na początku nawet największym potentatom, mowa o FC Barcelonie i Realu Madryt. Po kapitalnej jesieni przyszła konkretna obniżka formy. Wyznaczony przed sezonem główny cel został osiągnięty (awans do europejskich pucharów), ale piłkarze narobili kibicom apetytu na coś więcej. Summa summarum Villarreal od Sevilli i Valencii dzieliła w tabeli przepaść, bo aż ponad 15 pkt. W okienku transferowym przed tym sezonem Villarreal opuściło i powitało aż 29 piłkarzy. Zdawało się, że drużynie będzie potrzeba trochę czasu, aby wejść w odpowiedni rytm. Nic bardziej mylnego. Marcelino po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z tych trenerów, którzy osiągają wynik ponad stan. Uważam, że kwestią czasu jest, kiedy obejmie stery w jakimś klubie ze ścisłego topu. „Nic dwa razy się nie zdarza” – to przysłowie najlepiej chyba oddaje obecne nadzieje kibiców Villarrealu. Nie oszukujmy się, słaby start i problemy głównych aspirantów do 4 miejsca gwarantującego udział w eliminacjach go Ligi Mistrzów, czyli Sevilli i Valencii, sprawia, że jeżeli scenariusz z zeszłego sezonu się nie powtórzy, to Villarreal zakończy sezon w ścisłym topie.
Kazimierz Olkowski: Villarreal. W moich oczach jeden z najfajniej budowanych zespołów w lidze, który po powrocie do Primera División krok po kroku idzie do przodu. O ile w tamtym sezonie ich strata do czołowej piątki była spora, to w tym wykorzystują słabszą formę Sevilli i Valencii, dzielnie trzymając się w czubie tabeli. Są mocni i stać ich na naprawdę wiele, co potwierdzają bezpośrednie zwycięstwa z Realem Madryt, Atlético, Sevillą i Valencią.
Michał Ratajczyk: Moim zdaniem, największą niespodzianką roku była jesień w wykonaniu Deportivo La Coruna. Zawodnicy z El Riazor, którzy zdołali utrzymać się w ostatniej kolejce poprzedniej kampanii, znajdują się teraz na miejscu gwarantującym udział w europejskich pucharach. Podopieczni Victora Fernandeza pokazali, że nawet najwięksi tej ligi nie mogą ich lekceważyć, o czym przekonała się Barcelona.
Aitor Rendaszko: Celta Vigo. Drużyna, na którą nikt by nie postawił złotówki, a tymczasem w zeszłym sezonie otarli się o miejsce dające grę w LE, a teraz są według mnie rewelacją sezonu zajmując obecnie 4 miejsce.
2. Rozczarowanie roku (drużyna):
Leszek Orłowski: Valencia. Przy czym raczej należałoby napisać, że rozczarowały przede wszystkim władze klubu, które jasno swymi czynami określiły się, że mają zamiar dbać o interes Jorge Mendesa a nie zespołu. Powierzenie ekipy telewizyjnemu ekspertowi zasługuje na miano kuriozum roku. Gary Neville sobie nie radzi i chyba sobie radził nigdy nie będzie.
Rafał Lebiedziński: Wybór może być tylko jeden – Real Madryt. 0 tytułów i dwa upokażające blamaże z Atletico i Barceloną (oba 0:4) to, przy tym składzie i możliwościach Los Blancos, był rok tragiczny. Gorzej już być nie może, ale Realowi wciąż brakuje stabilnego, sensowanego projektu. Minimum 2-sezonowego, bez ciągłych zmian trenerów i stylu gry. Sporym rozczarowaniem w 2015 była również gra i wyniki Realu Sociedad.
Marcin Serocki: Real Sociedad San Sebastian – o ile można tu wciąż mówić o rozczarowaniu, ale patrząc na kadrę drużyny z Donostii, chyba nadal jest ku temu jakaś legitymacja. Do sukcesów ekipy Montaniera nie nawiązał David Moyes, wątpliwe by w drużynę ducha zwycięstwa tchnął Eusebio Sacristan. Marazm starej gwardii skutecznie zaraża nowe postaci w drużynie: Diego Reyes przegrywa walkę o grę na środku obrony z bocznymi obrońcami, a Jonathas, zamiast wypełnić wreszcie lukę po Griezmannie, przyjął sobie za punkt honoru zastąpić na pozycji nieskutecznego napastnika Finnbogasona. Z takim zaangażowaniem i przy kilku kontuzjach widmo spadku staje się całkiem realne.
Mirosław Wołowiec: Real Sociedad i Valencia. Ci pierwsi mają potencjał, żeby toczyć bój o miejsce w europejskich pucharach, a wydaje się, że na ten moment planem maksimum będzie górna połowa tabeli. Wprawdzie widać powoli rękę Eusebio i progres w ekipie z Kraju Basków, ale nie sądzę, żeby z tym trenerem Real Sociedad nawiązał do czasów świetności. Valencia po zeszłym sezonie miała aspiracje, żeby ustabilizować swoją pozycję w top 4, a być może nawet zagrozić Atletico Madryt. W tym momencie jednak „burdel”, bo ciężko to inaczej nazwać, jaki panuje w ekipie „Los Che” pozwala w ten scenariusz mocno powątpiewać. Jeżeli nic się nie zmieni, to Valencii zabraknie w przyszłym sezonie w europejskich pucharach.
Kazimierz Olkowski: Valencia – przede wszystkim za drugą część roku. W poprzednim sezonie do końca walczyli o 3. miejsce i letnie inwestycje miały sprawić, że uda im się w końcu wrócić na ligowe podium. Niestety stało się inaczej i zarówno pod wodzą Nuno, jak i Gary’ego Neville’a Nietoperze grają kiepsko (momentami wręcz katastrofalnie słabo), notując wyniki zdecydowanie poniżej oczekiwań kibiców. 10. miejsce ze stratą ponad 10 punktów do czołówki takiemu klubowi po prostu nie przystoi.
Michał Ratajczyk: Moim największym rozczarowaniem jest Real Sociedad. Kiedy David Moyes obejmował ten zespół spodziewałem się, że biało-niebiescy wrócą do europejskich pucharów. Tak się jednak nie stało. Szkot zawiódł, a baskijska drużyna popadła w przeciętność.
Aitor Rendaszko: Malaga. Jeszcze nie dawno walczyła z powodzeniem w Lidze Mistrzów, a teraz są średniakiem ligi.
3. Największy rozwój zawodnika:
Leszek Orłowski: Eric Bailly. Z Pana Nikt stał się jednym z najlepszych stoperów ligi i w ogóle na świecie w swej kategorii wiekowej, na razie. To, że Villarreal zdecydował się rok temu na pniu kupić go z Espanyolu świadczy o wielkiej fachowości dyrektora sportowego oraz trenera tego zespołu.
Rafał Lebiedziński: Największą furorę zrobił w La Liga Krychowiak. Zaczynał jako kolejny, oryginalny wymysł Monchiego, a w kilka miesięcy stał się kapitanem Sevilli i czołowym defensywnym pomocnikiem ligi. Warto także wspomnieć o metamorfozie Sergiego Roberto (kto postawiłby na niego eurocenta w sierpniu?!) czy eksplozji talentu Iñakiego Williamsa.
Marcin Serocki: Największy rozwój (zawodnik) Sergi Roberto (FC Barcelona) – od pakowania mu walizek i wysyłania jak najdalej od Camp Nou do asyst piętą, rewelacyjnego występu w El Clasico i uwzględnienia w planach kadrowych selekcjonera na EURO 2016 r. Co roku pojawia się kilka gwiazdek, ale Sergi miał od nich gorzej – startował z pozycji wywołańca. Takiej amplitudy w 2015 r. nie miał nikt. Historia Roberto to obecnie pewnie mokry sen Munira i Sandro.
Mirosław Wołowiec: Sergi Roberto. W momencie podpisywania z nim przez FC Barcelonę długoterminowego kontraktu wielu pytało „po co?”. Do Sergiego przywykła charakterystyka zawodnika, którzy nie podejmuje większego ryzyka, gra na alibi. Tak w rzeczywistości było. „Nuda” to chyba najlepsze określenie tego, jak prezentował się kibicom na Camp Nou. Zawirowania na początku sezonu sprawiły, że Roberto mógł grać regularnie i wychodzić w pierwszym składzie Blaugrany. Dał się poznać wszystkim kibicom piłkarskim na nowo. To był ten Sergi Roberto, którego zapamiętali nieliczni, którzy oglądali go jeszcze w czasach jego występów w rezerwach katalońskiego klubu. Pewny siebie, niebojący się pojedynków jeden na jeden, momentami biorący ciężar gry na siebie. Jedna z największych przemian, jakie było mi dane oglądać. Najlepiej jego metamorfozę odda chyba to, że jeszcze jakiś czas temu kibice wymieniliby go w pierwszym szeregu piłkarzy, których pozbycie się z klubu nie wpłynęłoby w żaden sposób negatywnie na całokształt, a teraz znajdą się tacy, którzy uważają, że Ivan Rakitić wcale nie jest pewniakiem do miejsca w podstawowym składzie. Prawda leży gdzieś po środku, bo wydaje mi się, że akurat Chorwat jest żelaznym zawodnikiem w jedenastce Luisa Enrique, ale nazwanie Sergiego Roberto „dwunastym” piłkarzem FC Barcelony nie jest w żaden sposób nadużyciem.
Kazimierz Olkowski: Antoine Griezmann – śledzę jego poczynania od dawna i choć trochę musiał czekac, by odpalić na Vicente Calderón, to gdy już to na przełomie 2014 i 2015 roku zrobił, nie potrafi się zatrzymać. Być może liczbowo odstaje nieco od tercetu Barcelony i Cristiano Ronaldo, ale i tak jest w tej chwili najważniejszym piłkarzem w układance Cholo i jednym z najlepszych napastników na świecie. Bardzo często to właśnie jego bramki decydują o tym, że komplet punktów wędruje do Rojiblancos.
Michał Ratajczyk: Według mnie, największy rozwój w 2015 roku zaliczył Sergi Roberto. Hiszpan, który został skreślony wcześniej przez niemal wszystkich fanów Blaugrany, stał się ważnym elementem układanki Luisa Enrique. Sergi Roberto, w końcu zaczął grać ryzykownie i mniej przewidywalnie. Rozgrał wiele świetnych spotkań m.in. z Getafe oraz Realem Madryt. Oby jego rozkwit trwał dalej.
Aitor Rendaszko: Ińaki Williams. Wszedł do drużyny pod koniec sezonu, ale jak już do niej trafił to na dobre stając się jedną z największych gwiazd Athletic Club, jak i całej ligi.
4. Rozczarowanie roku (zawodnik):
Leszek Orłowski: Zawodnik to na pewno Alvaro Negredo. Nic nie pozostało z klasy tego napastnika prezentowanej przed wyjazdem do Anglii, jeno zgliszcza i ruiny. Ale człowiekiem, który najbardziej rozczarował jest nie żaden piłkarz, tylko trener – David Moyes mianowicie. Przyjechał do Hiszpanii głównie po to, by korzystać z uroków życia w tym kraju, wyniki zespołu Realu Sociedad średnio go obchodziły, pracował na “aby, aby”, jak zwierzęta w znanej bajce. On i Neville skłaniają do wniosku, że Brytyjczycy powinni mieć do piłkarskiej Hiszpanii wstęp wzbroniony.
Rafał Lebiedziński: Toni Kroos. Fizycznie wygladał na wyczerpanego praktycznie w każdym meczu. Miał bardzo dobry początek jesienią 2014, dokładając swoją cegiełkę do zwycięskiej passy Realu Ancelottiego. Później było już coraz gorzej. Niby kolekcjonuje rekordy podań w La Liga, ale nie przekłada się to ani na asysty czy gole, ani na równowagę między obroną a atakiem. To Modrić wciąż jest dyrygentem orkiestry Realu. A Kroos odchodzi powoli w zapomnienie i jeśli się nie przebudzi, to czeka go rezerwa a później transfer.
Marcin Serocki: Ruben Pardo (Real Sociedad San Sebastian) – nim się obejrzeliśmy ten młody i utalentowany pomocnik osiągnął 23. rok życia i trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – za młodego i utalentowanego może on już uchodzić tylko wtedy, gdy zastosujemy miarę Pawła Brożka. Jeszcze pod wodzą Arrasate potrafił zanotować bilans 3 bramek i 11 asyst w sezonie. Za kadencji Moyesa jego rola w zespole była coraz bardziej marginalizowana, aż na początku obecnego sezonu w zasadzie wypadł z planów Szkota na podstawową “11”. 2016 rok pomocnik Txuri-Urdin zaczyna dwiema asystami przeciwko Rayo, ale minione 365 dni to dla niego zmarnowany czas.
Mirosław Wołowiec: Isco. Jeszcze jakiś czas temu wedłu wielu uważany był za następcę Andresa Iniesty w „La Roja”. A teraz wydaje się, że to jakieś zamierzchłe czasy, bo Isco w żaden sposób nie przypomina nie tyle Isco z Malagi, ale nawet tego Isco, który zawsze gdy wchodził z ławki Realu Madryt, wnosił coś do gry. Teraz takim piłkarzem w talii Beniteza jest Lucas Vasquez. Ostatni raz Isco w meczu ligowym zagrał więcej niż pół godziny 8 listopada 2015 roku. W spotkaniach z Rayo i Realem Sociedad nawet nie pojawił się na murawie. Do tego pojawiają się plotki o zainteresowaniu klubów angielskich. Nic dziwnego, bo wydaje się, że relacje pomiędzy Benitezem, a Isco do najlepszych nie należą.
Kazimierz Olkowski: Carlos Vela – choć bardzo go lubię (razem z Antoinem Griezmannem tworzyli jeden z ciekawszych duetów), to ostatnio niewiele dobrego można powiedzieć o jego grze. Zaledwie 6 goli w 32 meczach w 2015 roku to wynik bardzo słaby, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego grę w latach 2011-2014. Być może w nowym roku Meksykanin wróci na odpowiednie tory, czego życzę mu z całego serca, bowiem w tej chwili jedynie notorycznie zawodzi.
Michał Ratajczyk: Ciężko wybrać. Naprawdę. Bardzo rozczarował mnie Jackson Martinez. Jak na razie Kolumbijczyk zdobył tylko dwie bramki, a przecież kosztował Atletico aż 35 mln euro! Nie przypomina tego zawodnika jakim był w Porto. Może potrzebuje trochę więcej czasu na aklimatyzację… Oprócz niego rozczarowali mnie Jonathas (podczas gry w RSSS), Duje Cop, Negredo oraz Llorente.
Aitor Rendaszko: Karim Benzema dzięki sprawom poza boiskowym.
5. Mecz roku:
Leszek Orłowski: Dwie klęski Realu: wiosenne 0:4 z Atletico i jesienne 0:4 z Barceloną na pewno najmocniej zapadną w pamięć kibiców. Obie są z gatunku tych, po których trener prędzej czy później traci pracę. Mistrz Europy nie udźwignął brzemienia…
Rafał Lebiedziński: Dawno tak dobrze się nie bawiłem jak podczas Superpucharu Europy. To była w minionym roku wewnętrzna sprawa hiszpańskich klubów. Niby taktyka i przygotowanie mocno sierpniowe, ale Barca i Sevilla stworzyły kapitalne widowisko. Katalończycy potwierdzili swój zabójczy arsenał w ataku, a piłkarze Emery’ego po raz kolejny pokazali, że mają ogromne serce do walki. Nie mogło być lepszej reklamówki, pieczętującej hegemonię hiszpańskiego futbolu w Europie.
Marcin Serocki: FC Barcelona – Sevilla 5:4 (Superpuchar Europy) – w tym meczu było wszystko poza organizacja taktyczną obu drużyn, ale można na to akurat przymknąć oko z 2 powodów: po pierwsze – początek sezonu, po drugie – Andaluzyjczycy i Katalończycy pokazali, że jak zaczną grać w obronie jak banda patałachów to show pokroju tych, którymi podniecają się fani Premier League, powstaje na poczekaniu. No i piękne spięcie klamrą kariery Pedro w Barcelonie jako wisienka na torcie.
Mirosław Wołowiec: Superpuchar Europy i spotkanie Sevilli z FC Barceloną. Kto oglądał, ten wie. Wprawdzie to pokaz radosnego futbolu z obu stron, a Gerard Pique przyznał niedawno w wywiadzie, że był na początku sezonu problem w linii defensywnej FC Barcelony, nad którym długo pracowano, ale oglądało się to wybornie.
Kazimierz Olkowski: Real Madryt Barcelona 0:4. Kiedy jest się kibicem Getafe, trzeba na co dzień być twardym i odważnym, by móc zmagać się z dość prostym i nie zawsze atrakcyjnym futbolem. Dlatego też pokaz gry i wysokich umiejętności doceniam szczególnie mocno. Niedawne El Clásico było meczem, którym byłem w tym roku najbardziej zachwycony. Bez względu na sympatie kibicowskie trzeba przyznać, że tak grającą Dumę Katalonii można oglądać non stop. Fantastyczny spektakl, choć głównie dzięki Blaugranie.
Michał Ratajczyk: Zdecydowanie mecz Realu Sociedad z Sevillą, który odbył się 22 lutego. Fantastyczne widowisko! Do dziś nie mogę o nim zapomnieć. Jedno z najlepszych spotkań La Liga jakie oglądałem. Było w nim niemal wszystko co kochają fani futbolu.
Aitor Rendaszko: Athletic Bilbao- FC Barcelona 4:0. Dlaczego? Każdy skazywał Lwy na pożarcie, a jednak potrafili wygrać w dwumeczu aż 5-1, co było bardziej zaskakujące niż wygrane Barcy z Realem na Santiago Bernabeu, do czego chyba już zdążyliśmy się przyzwyczaić.
Jeszcze raz ogromnie dziękujemy naszym ekspertom za pomoc i chęć współpracy, a naszym czytelnikom życzymy szczęśliwego nowego roku.