Wtorkowe rozprawy – Messi wróci silniejszy

Jak co wtorek… Bartosz Burzyński tym razem o porażce Argentyny w finale Copa America Centenario, która wpłynęła bezpośrednio na decyzję Leo Messiego o zakończeniu kariery w reprezentacji Argentyny.

Dla nas, Europejczyków, Copa America kojarzy się zwykle z nieprzespaną nocą i ciężkim dniem w pracy, szkole, na uczelni… Wszyscy kochamy futbol i potrafimy się dla niego poświęcić. Podobnie jak Leo Messi, który kocha Argentynę i poświęcał się dla niej w ostatnich latach. Oczywiście jest to porównanie mocno naciągane. Jednak odejście najlepszego piłkarza globu z reprezentacji w wieku 29 lat, spowodowane jest tym, co działo się wokółatomowej pchły w ostatnich latach. Wielu fanów zarzucało mu brak zaangażowania w sprawy reprezentacji. Podobno tylko w Barcelonie miał się starać, a reprezentację zlewać. Prawda jest jednak taka, że Messi pewnie oddałby wiele klubowych trofeów, za choć jeden z Argentyną. Oczywiście wywalczył przecież niegdyś IO, ale zostało to już dawno zapomniane, a ranga tego tytułu w futbolu znaczy dokładnie tyle samo co w boksie. Czyli fajnie, że wygrałeś, ale jakiś wielki sukces to nie jest.

Gdy okazało się, że Argentyna znowu przegrała po serii rzutów karnych, Leo Messi pękł. Rozpłakał się, a koledzy nie byli w stanie go pocieszyć, to był człowiek, który miał świadomość tego, że zawiódł. Piłkarz, który w piłce klubowej osiągnął wszystko, przegrał trzy ostatnie finały z reprezentacją. Niewiarygodne jest to, że Albicelestes zdołali w ostatnich trzech latach zagrać aż trzy finały. Nie wygrali oczywiście żadnego, ale w każdym byli bardzo blisko. Gdyby Higuain trafił choć jeden raz, gdyby mieli po prostu więcej szczęścia. Można tak teraz gdybać, ale to wszystko nie jest normalne. Takie rzeczy w futbolu zwykle się nie dzieją. Los tak jednak chciał, że Leo Messi i Argentyna popadli w jakieś fatum.

Decyzja o zakończeniu kariery reprezentacyjnej przez Messiego była zaskoczeniem dla wszystkich. Wątpię, by była podjęta pod wpływem chwili. Nie wierzę też, że gdyby wygrali to również by odszedł. Nie jest mi trudno zrozumieć tę decyzję, właściwie to wydaje się ona całkiem racjonalna. W każdym związku są lepsze i gorsze chwile, a czasami trzeba podjąć decyzję o separacji, by ratować cokolwiek. Messi musi zatęsknić i Argentyna zrobi to samo. Tego akurat jestem pewny, oni zapłaczą za chłopakiem z Rosario szybciej niż myślą.

Tuż po spotkaniu Messi powiedział:

To ciężka chwila do analizowania. Przede wszystkim jednak już wystarczy. Dla mnie skończyła się reprezentacja.

To był czwarty finał. Widać nie jest mi to dane. Myślę, że już wystarczy. Tak uważam na tę chwilę. 

Myślę, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Dla mnie i dla wszystkich. Wiele osób tego chce.

Mocne słowa jak na filigranowego Argentyńczyka, ale nie ma w nich złości. Jedyne co się rzuca w oczy, to smutek i żal. Wyobrażacie sobie, ile to musiało go kosztować? Człowiek, który przez wielu ekspertów uważany jest za najlepszego piłkarz w historii tego sportu, jest bezradny. Messi po prostu nie rozumie tego, że na cztery finały, nie wygrał żadnego. Trudno to sobie wyobrazić w tej materii, bo to duża sprawa. Każdy jednak z nas doznaje w życiu wielu podobnych porażek, ale w innych aspektach. Jedni starają się przez wiele lat o dziecko, aż dochodzą do takiego wieku, że po prostu jeśli są silni mentalnie, to godzą się z losem. Drudzy podchodzą piąty raz do matury, byle dostać się na upragnioną medycynę albo prawo. Jeszcze inni przez wiele lata starają się o awans w firmie, ale jakoś zawsze staje coś na przeszkodzie. Nie ma człowieka, który nie przegrywa. Czy to Messi, Djokovic, Jordan, Obama, Putin, czy Janek Kowalski z Pierdziszewa. Każdy ma wzloty i upadki. Niesamowite staje się to dopiero wtedy, gdy jesteś wybitną postacią. Ludziom wydaje się, że gwiazdy sportu, to inni ludzie niż oni. Tak jednak nie jest, oni po prostu żyją w innym świecie, ale to nadal taki sam człowiek jak Ty, on, czy ja.

Przyszedł czas na podsumowanie, ale uwierzcie mi, że to jest początek końca Leo Messiego w kadrze Argentyny. Historia ta rysuje się na piękny scenariusz filmowy. Pozycja dla nastolatków, gdzie motywem przewodni jest super bohater, a puenta to oczywiście: never give up!

Cała ta historia przypomina mi trochę opowieść LeBrona Jamsa. Pewnie wiecie, że parę dni temu po raz kolejny zdobył pierścień. Jednak jest on znacznie ważniejszy niż poprzednie, ponieważ zdobył go ze swoimi, czyli z Cleveland Cavaliers. Żeby to jednak zrozumieć musimy cofnąć się wstecz do 2003 roku, kiedy James zaczynał wielkie granie w Cavs. Trafił tam z draftu jako numer jeden. Kibice pokochali go od pierwszego dnia. Zupełnie tak jak Messiego w Barcelonie. Po siedmiu latach gry, LeBron postanowił odejść, bo jak sam mówił chciał wygrywać, a w Cavs nie widział na to szans. Odszedł do Miami, a kibice Kawalerzystów znienawidzili go do tego stopnia, że w całym mieście wisiały jego plakaty z podpisem judasz. Równocześnie masowo spalano koszulki z nazwiskiem Jamesa.

Tymczasem King James odszedł do Miami w którym święcił sukcesy przez cztery lata. Postanowił jednak wrócić do Cavs, ponieważ jak sam powiedział tęsknił od pierwszego dnia. W Miami stał się lepszym koszykarzem i spełnił się jako sportowiec, bo wygrywał, ale nie był szczęśliwy. Do kibiców, którzy niegdyś go kochali powiedział, aby wybaczyli mu dopiero wtedy jak da im tytuł. Prawda jest jednak taka, że historia zatoczyła koło i od pierwszego dnia LeBron czuł się jak w domu. Zupełnie tak jak by zdrada której dokonał nigdy nie miała miejsca. Ludzie zapomnieli w mgnieniu oka, ci co nie spalili koszulek powyciągali je z dna szaf, a cała reszta kupiła nowe. Synowie pytali ojców, czy już mogą nosić koszulkę z numerem 23 i nazwiskiem James, a ci dumnie odpowiadali, że muszą, a nie mogą. Wystarczyły dwa lata by LeBron wygrał pierwszy tytuł NBA dla Cavs. Płakał jak dziecko, to nie było udawane. Jestem przekonany, że gdyby Messi wczoraj wygrał również by uronił nie jedną łzę. Na koniec jeszcze apel do janków, którzy nadal negują zaangażowanie Messiego w reprezentacji. Ten chłopak mógł grać dla Hiszpanii i być Mistrzem Świata i Europy, ale nigdy nie pomyślał o tym nawet przez jedną minutę. Messi wróci i pojedzie do Rosji, nie wiem czy wreszcie wygra, ale jedno jest pewne, nie musi nikogo prosić o wybaczenie.

Opublikuj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*