Wtorkowe rozprawy – Lodowaty kwiecień w Barcelonie

Jak co wtorek Bartosz Burzyński tym razem o kwietniowym kryzysie Barcelony. Teraz już nikt nie powie, że to była obniżka formy, czy kontrolowane wyhamowanie przed końcowym etapem sezonu. Jakie były/są tego przyczyny?

Przed wyjazdem na zgrupowania reprezentacji drużyna Luisa Enrique zremisowała 2:2 z Villarreal i nikt wtedy nawet nie pomyślał, że to początek czarnej serii. Jednak jak już pisałem w poprzednich felietonach, tamten mecz nie był pierwszym symptomem tego, że dzieje się coś złego w grze Azulgrany.

Problemy zaczęły się natomiast po porażce z Realem Madryt. Gdy wtedy nabazgrałem o tym, że Barcelona zagrała fatalnie i wcale nie odpuściła tego spotkania, to zostałem zmieszany z błotem przez sympatyków katalońskiego klubu. Nie jest to oczywiście nic dziwnego większość kibiców czy to Barcelony, czy Realu po prostu nie rozumie słów krytyki. Czasami odnoszę też wrażenie, że polscy fani największych tuz hiszpańskiego futbolu to największa patologia współczesnego światka kibicowskiego.

Od porażki z Realem Madryt zacząłem uważniej śledzić wszystkie poczynania w Barcelonie. Nie ukrywam, że ten mecz wzbudził wątpliwości. Do kwietnia wydawało się, że Barcelona obroni potrójną koronę i tylko jakiś niespodziewany splot różnych okoliczności może spowodować, że tak się nie stanie. Nie myślałem jednak, że potrzeba tak niewiele, żeby nagle z sytuacji komfortowej zrobiła się naprawdę kiepska. Oczywiście to tylko ludzie i porażka jest czymś normalnym, ale biorąc pod uwagę jak ta sytuacja wyglądała przed wyjazdem na kadrę, a raczej do meczu z Realem Madryt, a jaka jest obecnie, to mamy tutaj do czynienia z czymś nienormalnym. Od porażki z odwiecznym rywalem minęły zaledwie dwa tygodnie. Jest to idealny przykład na to, że w piłce nożnej wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, zaledwie 14 dni!

Sport jest najlepszym nauczycielem pokory i przekonał się o tym Pique, a przed nim wielu, wielu innych. Dzisiaj jesteś najlepszy i nagrywasz Periscopy, a jutro możesz przegrać wszystko, a rywal z którego się śmiałeś strzeli decydującą bramkę w finale Ligi Mistrzów, ponieważ podstawowy obrońca i jego pierwszy zastępca doznali kontuzji przed finałem. Ktoś zaraz powie, że sufit mi spadł na głowę, bo przecież Real niczego jeszcze nie wygrał i prawdopodobnie tak pozostanie, bo w lidze to Barcelona ma przewagę, a z czwórki półfinalistów Królewscy są najsłabsi. Pewnie, ale ciekawe co w takim razie musiało spaść kilku fanom Leicester w lipcu ubiegłego roku gdy zawierali zakłady u bukmacherów, że to Lisy będą mistrzem Anglii. Piłka nożna jest nieprzewidywalna i uczy pokory jak nic innego na świecie. Tego w ostatnim czasie trochę zabrakło w Barcelonie, chociaż nikt o tym nie powie otwarcie, bo smętne hipokryzje o szacunku stałby się już nie tylko nudne, ale i żałosne.

Najbardziej z tego całego kryzysu dziwi czas w którym wystąpił. Barcelona zawsze zaciągała hamulec ręczny w styczniu i tak było nieprzerwanie od kilku sezonów. Za czasów Guardioli było to wręcz tradycją. Dodatkowo Luis Enrique od kilku tygodni na każdej konferencji prasowej wspominał o tajemniczych danych które podobno wskazywały jasno, że piłkarze są w lepszej formie fizycznej niż przed rokiem na tym samym etapie. Dlatego tym bardziej fatalna seria Barcelony jest tak dziwna i niezrozumiała. Po prostu nic na to nie wskazywało, od razu burza i ulewa, a gdzie kapuśniaczek, silny wiatr?

Żeby poznać główny powód słabszej gry Barcelony w ostatnim czasie wcale nie trzeba być ekspertem piłkarskim. Wystarczy bacznie obserwować i dedukować fakty. W lutym tego roku Barcelona rozegrał dwa wyjazdowe spotkania bez Busquetsa w składzie. Były to mecze z Las Palmas (przyp. red 1:2) i Levante (przyp. red 0:2). Oba te spotkania wyglądały zupełnie tak samo jak te z czarnej serii. Różniły się tylko wynikiem, ponieważ Katalończycy tamte spotkania wygrali w męczarniach. Dzisiaj co prawda Sergio gra, ale zdecydowanie nie jest to jego poziom do którego przyzwyczaił. Trudno oczekiwać kontroli gry, jeśli brakuje kluczowego elementu w środku pola. Gra Barcelony stała się bardziej statyczna i mniej płynna, a co najważniejsze kompletnie straciła na wertykalności, która była kluczem do sukcesu w poprzednim sezonie. Znaczenie Busquetsa jest kolosalne, a w tak newralgicznym momencie sezonu brak Hiszpana, albo obniżka jego formy jest bardziej bolesna niż strata kogoś z ofensywnego tercetu. Najgorsze w tym jest jednak to, że Turan, który miał być ewentualną alternatywą na czas obecny jest bezużyteczny. Jeśli miliarderzy z Chin latem nadal będą proponowali 100 mln za jego usługi, to nawet bym się nie zastanawiał. Do wzięcia jest chytry lisek – Kante, a przy dobrym systemie i wprowadzeniu, Enrique mógłby uskutecznić to o czym Guardiola marzył, ale nie miał ku temu odpowiednich narzędzi, czyli gra na dwóch piwotów. Oczywiście cala ta roszada i przemeblowanie byłaby kosztem Rakitica, który od trzech lat jest solidny. Niestety, ale w Barcelonie taki zawodnik będzie zawsze tylko solidny, zwłaszcza na tej pozycji.

Kolejnym z powodów słabszej serii Barcelony jest mizerny czas Messiego i Neymara, Suareza też, ale w mniejszym stopniu. Urugwajczyk jest rasową dziewiątką, nawet jeśli ma gorszy okres, to i tak swoje strzeli. Mówiąc kolokwialnie zrobi te bramki z niczego, ale rolę wypełni. Natomiast Argentyńczyk i Brazylijczyk w ostatnim czasie, czyli około dwóch/trzech tygodni grają zdecydowanie poniżej pewnego poziomu. Nigdy nie było takiej sytuacji, że nagle w jednym momencie cała trójka gra słabo. Musiało się to odbić na grze, a przede wszystkim wynikach. Jak Messiego nie było, to Neymar grał świetnie. Gdy Brazylijczyk na początku roku notował jeden z najsłabszych okresów  w ostatnich dwóch latach, to La Pulga grał najlepszy futbol w całej dotychczasowej karierze. Do kwietnia zawsze to się jakoś uzupełniało, nigdy nie przystopowali razem. Nie było innej możliwości by spadek formy u najlepszego tercetu w europejskim futbolu nie odbił się na wynikach Barcelony. Zresztą to bardzo logiczna i oczywista rzecz. Gdy w składzie masz trzech zawodników z TOP5 na świecie, a oni niespodziewanie w tym samym momencie postanowili grać słabo, to czy tego chcesz czy nie, będziesz grał słabo i przegrywał.

Kolejny czynnik zahamowania Barcelony jest związkiem przyczynowo skutkowym odnośnie tego co opisałem powyżej. Gdy tercet ofensywny gra słabiej, to najbardziej sensownym rozwiązaniem byłoby dokonać rotacji, ale w Barcelonie jest to na czas obecny niemożliwe. Powodów tej sytuacji jest klika. Po pierwsze nie było zawodnika, który mógłby coś zmienić. W trakcie zimowego okienka transferowego zastanawiałem się, czy kupno Nolito naprawdę było tak konieczne i po co właściwie Enrique tak zabiegał o tego napastnika. Skoro i tak większość czasu przesiedziałby na ławce rezerwowych. Owszem pewnie i by tak było, ale mam wrażenie, że na tym etapie sezonu Lucho nie miał praktyczniej żadnej opcji, a Nolito byłby chociaż jakąś alternatywą, ale i tak niczego by to nie zmieniło.  Drugi aspekt tego jest jednak taki, że Messiego, Suareza i Neymara najzwyczajniej w świecie w meczu o wszystko nie zmienia się, bo pomimo gorszej formy i tak mogą odpalić szybciej niż taki Munir który był, czy Nolito którego nie było, a miał być. Dalej będę się upierał, że kupowanie latem napastnika typu Gameiro, czy inny piłkarz na jego poziomie to wywalanie pieniędzy w błoto. Tutaj potrzeba kogoś w stylu Larssona. Swoje miejsce i rolę będzie znał i co najważniejsze zaakceptuje ją, a w kluczowym momencie dzięki doświadczeniu może zmienić losy spotkania. Nie potrzeba młokosa który może coś udowodnić, bo i tak czego by nie zrobił w następnym meczu wróci na ławkę i będzie niezadowolony. Obecnie jeżeli nie stanie się nic dziwnego, to MSN będą grali razem jeszcze przez parę lat. Kupowanie kogoś perspektywicznego jest więc kompletnie bez sensu. Jest to swego rodzaju paradoks, bo posiadanie takiej trójki atakujących ogranicza tylko do nich. Obecnie jest tylko jeden napastnik który mógłby stoczyć z nimi równorzędną walkę o pierwszy skład. Jednakże gra on w Manchesterze City i nie myśli o odejściu, a druga sprawa jest taka, że z punktu finansowego jest to niemożliwe.

Na koniec jeszcze warto zagłębić się w tak nagły spadek formy Messiego. Po kontuzji z meczu na mecz rozpędzał się do tego stopnia, że w lutym wielu wróżyło mu złotego buta, aż tutaj nagle pojechał do Martino na zgrupowanie i wrócił tak smutny jak sam selekcjoner bywa na co dzień. Przyczyną na pewno nie jest żadna kontuzja, wymioty, a tym bardziej fakt, że mało biega. Prawda jest taka, że Messi nigdy dużo nie biegał i robić tego nie będzie, bo nie musi. Dziwi jednak to, że nie widzimy go już tak często na prawym skrzydle, schodzi po piłki bardzo głęboko, często do linii środkowej. Oczywiście grał już tak wcześniej czy to u Guardioli, czy nawet u tego nieszczęsnego Martino. Jednak zupełnie nielogiczne jest zostawienie skrzydła skoro do tej pory rozgrywał tam świetny sezon, a wielu już przyznało mu złotą piłkę. Co więcej miejsce które zostawił na prawej flance jest kompletnie niezagospodarowane, co już całkowicie jest niezrozumiałe. Mam nadzieję, że wreszcie któryś z hiszpańskich dziennikarzy zapyta trenera o powód tej decyzji, bo zwykle bombardują  Lucho retorycznymi pytaniami o cierpienie i o to czy Alves jest kretynem.

Przypadek Barcelony pokazał, że obronienie Ligi Mistrzów jest niezwykle trudne i nie wiem czy wykonalne w najbliższych latach. Jeżeli nie zmieni się formuła,  będzie o to niezwykle trudno. Barcelona Guardioli, czy ta Enrique miała na to szanse, ale zawsze było tylko blisko. Pep-team miał większe możliwości na ten historyczny sukces, ale do kwietnia tego roku według bukmacherów to drużyna Enrique miał dokonać tego szybciej niż Guardioli w tamtych czasach. Drugą drużyną która mogła tego dokonać w nowym tysiącleciu był Bayern, który grał nawet w dwóch finałach pod rząd, ale wygrał tylko jeden. Można wyciągnąć z tego ciekawy wniosek. W przeszłości broniono pucharu Europy i to nawet kilka razy pod rządu. Pokazuje to jednak nie jak świetne drużyny grały w tamtych czasach, tylko jak bardzo zmienił się futbol. W latach gdy Milan, Real Madryt, czy Ajax zdobywali Puchar Europy kilka razy pod rząd, piłka nożna w porównaniu z tą dzisiejszą była półzawodowa. To już prawie 25 lat od kiedy powstała Ligi Mistrzów i wszystko wskazuje na to, że kolejne tyle może minąć, a nadal nikt nie obroni tego trofeum. Jeżeli zmieniona zostałby formuła na ligową bez PO, to o taki sukces byłoby zdecydowanie łatwiej.

Po porażce z Villarreal pierwszy raz w tym sezonie liga dla Barcelony wydaje się zagrożona, ale gra była już zdecydowanie lepsza. W niedzielę zabrakło skuteczności, ale to akurat nie nowy problem tej drużyny, okoliczności są tylko inne. Wydaje się jednak, że kryzys małymi kroczkami zmierza ku końcowi, pytanie tylko czy nie trwał zbyt długo?

Opublikuj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*